niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 3

Była godzina 7:00. Jak zwykle szykowałam się do szkoły. Ubrałam się w jakieś luźne ubranka, czyli szary crop top, czarne jeansy i białe converse. Szkołę kończyłam dzisiaj o 13:25. Uczesałam włosy w niedbały kucyk i wyszłam z domu. Wsiadłam do autobusu i po około 5 minutach byłam na miejscu. Weszłam do wielkiego budynku. Pierwszy kto rzucił mi się w oczy to jakiś typ, stał on przy mojej najlepszej przyjaciółce Olivii. Szybkim krokiem podeszłam do nich, gdyż widziałam niezadowolenie na jej twarzy. 
- Idź mi stąd, już! - powiedziałam groźnie do chłopaka. Chłopak gdy tylko mnie zobaczył odszedł bez słowa.
- Dzięki! - odetchnęła Livka i przybiła ze mną żółwika. 
- Nie ma sprawy - odparłam, nagle rozległ się donośny dzwonek na lekcje - Przybywaj Historio! - krzyknęłam z udawanym entuzjazmem. Po czym zniknęłyśmy za drzwiami. Usiadłyśmy z Olivią na samym końcu. Zawsze tam siadałyśmy, to była nasza miejscówka. Po chwili do klasy wszedł łysawy nauczyciel. Rozpakował swoją teczkę i zaczął pisać temat na tablicy. Otworzyłam swój zeszyt i zaczęłam przepisywać po mężczyźnie. 
- Ej! - szepnęłam do Livki - Muszę Ci trochę opowiedzieć o mojej nowej pracy - dodałam.
- Masz pracę? - pokiwałam twierdząco głową - To super! 
- No nie wiem... Mam mega głupiego szefa. Cały czas mnie poniża, myśli, że jak jestem młoda to, że nie jestem intelektualnie odpowiednia do tej pracy. O i jeszcze.. - znowu zaczęłam, lecz tym razem ktoś mi przerwał. 
- Panno Roberts! Nie przeszkadzam przypadkiem pani? - odezwał się nauczyciel. 
- Nie... Ja tylko.. - zaczęłam. 
- Ja tylko przyjdę teraz do tablicy - dokończył za mnie nauczyciel. Wstałam załamana i po chwili stanęłam przy tablicy. 
- A więc powiedz mi kto zwyciężył bitwę pod Wiedniem? - spytał mężczyzna. 
- No Ci... emm... yyy... - zaczęłam się plątać. 
- Tak jak myślałem, siadaj jedynka! - rzekł surowo.
- Ale proszę pana.. - zaczęłam. 
- Jutro możesz poprawić, siadaj i bądź cicho - powiedział. 
- Dziękuję! - uśmiechnęłam się i odeszłam na miejsce. Do końca lekcji byłam spokojna i nie odezwałam się ani słowem. Po lekcji historii opowiedziałam na spokojnie Olivii całą opowieść o mojej jakże cudownej pracy. Potem miałam jeszcze tylko matmę, polaka, geografię, w-f, angielski i dom! A raczej praca... 


Wstałem jak zwykle do pracy o 7:00. Zszedłem nie ogarnięty po schodach do kuchni. Poprawiłem sobie przy okazji włosy w lusterku. W kuchni była Rydel,mama i Riker. 
- Hej mamo! - podszedłem do kobiety i objąłem jednym ramieniem. 
- Hej Rossy - odpowiedziała - Głodny? 
- Nie zbyt.. - rzekłem i usiadłem na krześle. 
- Jak tam Rossy z poszukiwaniem swojej przyszłej narzeczonej? - odezwała się Rydel. Na jej słowa zaksztusiłem się śliną. 
- Co? Jaką narzeczoną?! - zdziwiłem się. 
- Już zapomniałeś? Za 2 tygodnie lecimy do babci, ostatnio jak u niej byliśmy nie najlepiej się czuła i mówiła Ci, że jeszcze przed śmiercią chciałaby zobaczyć twoją narzeczoną. Ty jej powiedziałeś, że na następny raz jak do niej przylecimy to przywieziesz ze sobą swoją narzeczoną - wyjaśniła Rydel. Otworzyłem buzie ze zdziwienia. 
- Ale ja nikogo nie mam... - odparłem cicho. 
- Rossy, wiesz, że babcia będzie bardzo zawiedziona, tym bardziej, że darzy Cię wielkim sentymentem - odpowiedziała mama. 
- Tak, tak wiem. Wiecie co może pójdę już do pracy - powiedziałem zamyślony i poszedłem się ubrać. Po około 10 minutach byłem na miejscu. Wszedłem do środka budynku. 
- Dzień Dobry Panie Lynch! - usłyszałem damski głos. 
- Eee.. Tak, tak dzień dobry! - odparłem i od razu zmierzyłem w stronę swojego gabinetu... 
*2 tygodnie później*
Siedziałem w swoim gabinecie i projektowałam nową trasę. Sytuacja z Leną wyglądała następująco: Codziennie się kłóciliśmy, o byle co tak naprawdę. Powoli nie wytrzymuję z tą dziewczyną psychicznie. Jutro jedziemy do babci, a dokładnie na Hawaje, bo właśnie tam ona mieszka. Może tam trochę ochłonę. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. 
- Proszę - fuknąłem. Do pomieszczenia weszła moja mama. Była zadowolona jak jeszcze nigdy.
- Zapomniałeś śniadania synuś! - odparła.
- Mamo, nie przesadzaj... Dałbym sobie radę - uśmiechnąłem się krzywo. 
- Jak człowiek jest głodny to nie myśli, a ty musisz mieć non stop głowę na karku - wyjaśniła. 
- No dobra, dobra. Rozumiem - powiedziałem bezradnie. Kobieta podeszła i usiadła wygodnie w fotelu naprzeciwko mnie. Położyła torebkę z śniadaniem na moim biurku i zaczęła mi się przypatrywać ze swoim uroczym uśmieszkiem. Nienawidziłem tego. 
- Jak tam masz już jakąś dziewczynę? Jutro wyjazd, a babcia już dzwoniła, że nie może się doczekać kiedy pozna twoją wybrankę - odparła z nadzieją. 
- Emm... Ja - zacząłem. Nagle do gabinetu weszła Lena. 
- Em.. Przepraszam, ale mam tutaj te druki - pokazała. Tajemniczo się do niej uśmiechnąłem. Dziewczyna zrobiła minę mega zdziwionej. 
- Lena! Lenka! Jak dobrze, że jesteś! - krzyknąłem. 
- Serio?! - spytała zdziwiona. 

Okey Ross właśnie powiedział mi, że dobrze mnie widzieć. Czy on się w głowę walnął? Nie mogę w to uwierzyć. 
- Serio?! - spytałam zdziwiona. 
- Tak! Tak oczywiście! - odparł promieniście - Usiądź tu obok mnie - poklepał krzesełko obok niego. Niepewnie podeszłam do niego i usiadłam. Patrzałam uważnie raz na niego, a raz na kobietę, która siedziała naprzeciwko nas. 
- Mamo to jest Lena, ona... - spojrzał mi w oczy i na chwilę zaniemówił - Ona pojedzie jutro z nami - dokończył. 
- Naprawdę?! - krzyknęła uradowana i spojrzała na mnie. 
- Naprawdę? - prychnęłam i spojrzałam na Rossa. 
- Zapomniałaś już? Hehe - zaśmiał się blondyn i objął mnie ramieniem - Wybacz mamo, ale mam jeszcze sporo pracy - dodał poważniej. 
- No tak, tak. Widzimy się jutro - spojrzała na mnie - Papa - dodała i wyszła.
- Do widzenia! - odparłam - Co to ma znaczyć?! - krzyknęłam po wyjściu kobiety. 
- Okey, Lena nie denerwuj się. Wszystko Ci wytłumaczę - powiedział spokojnie. 
- No to czekam - niecierpliwiłam się. 
- Moja babcia mieszka na Hawajach. Ostatnio byliśmy u niej na Boże Narodzenie, wtedy bardzo źle się czuła. Teraz zresztą wcale nie jest lepiej no, ale wracając... Obiecałem jej wtedy, że na następny raz jak przyjadę do niej przywiozę do niej moją narzeczoną. Babcia jest w nie najlepszym stanie zdrowotnym i nie zostało jej zbyt wiele. Powiedziała mi, że poznanie mojej narzeczonej pozwoli jej na spokojne i czyste odejście stąd. Tylko, że ja nie mogłem znaleźć nikogo, a raczej nie chciałem i mogłabyś..? - wyjaśniał. 
- Polecieć tam z Tobą?! - wybuchłam. 
- Proszę.. To będzie tylko takie...em..udawanie? - rzekł. 
- Nie ma takiej opcji - powiedziałam stanowczo.
- Tak? Albo polecisz tam ze mną, albo pożegnasz się z pracą.. - odparł z satysfakcją. Cholera.. Wie, że zależy mi na tej pracy.. 
- Ugh... Dobra! - prychnęłam. 
- Bądź tutaj jutro o 5:00 rano - uśmiechnął się chamsko. 
- A szkoła? Ja jeszcze chodzę do szkoły! - powiedziałam.
- Ja to załatwię.. - burknął. 
- Jak? - spytałam. 
- Żadnych pytań! Możesz już iść - wrócił do swojej pracy. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie chce już mojej obecności  w jego gabinecie, więc po prostu wyszłam. 

**
Hej jest nowy rozdział <33
Supi dupi i w ogóle.. Smuci mnie jedna rzecz.. 
Czemu Was tak mało? :< 
Mega się staram i miło by mi było gdybyście zostawili po sobie komentarz <33
Zachęcam Was także do OBSERWOWANIA mojego BLOGA :** 
Do napisania! 

3 komentarze:

  1. Cieszy mnie to, że robisz coraz to większe postępy w pisaniu.
    Są wakacje i mało czasu spędzam w internetowym świecie :(
    dlatego też nie zawsze pisze komentarz

    OdpowiedzUsuń
  2. no no, serio sie wkręciłam *-* pisze ten komentarz na szybko, bo lece czytać dalej; na pewno nie będzie nudno ^^. P.S. Rozdział super, coraz bardziej sie rozkręcasz i mnie się to podoba :D

    OdpowiedzUsuń

Template by Elmo