niedziela, 24 lipca 2016

Rozdział 3

Była godzina 7:00. Jak zwykle szykowałam się do szkoły. Ubrałam się w jakieś luźne ubranka, czyli szary crop top, czarne jeansy i białe converse. Szkołę kończyłam dzisiaj o 13:25. Uczesałam włosy w niedbały kucyk i wyszłam z domu. Wsiadłam do autobusu i po około 5 minutach byłam na miejscu. Weszłam do wielkiego budynku. Pierwszy kto rzucił mi się w oczy to jakiś typ, stał on przy mojej najlepszej przyjaciółce Olivii. Szybkim krokiem podeszłam do nich, gdyż widziałam niezadowolenie na jej twarzy. 
- Idź mi stąd, już! - powiedziałam groźnie do chłopaka. Chłopak gdy tylko mnie zobaczył odszedł bez słowa.
- Dzięki! - odetchnęła Livka i przybiła ze mną żółwika. 
- Nie ma sprawy - odparłam, nagle rozległ się donośny dzwonek na lekcje - Przybywaj Historio! - krzyknęłam z udawanym entuzjazmem. Po czym zniknęłyśmy za drzwiami. Usiadłyśmy z Olivią na samym końcu. Zawsze tam siadałyśmy, to była nasza miejscówka. Po chwili do klasy wszedł łysawy nauczyciel. Rozpakował swoją teczkę i zaczął pisać temat na tablicy. Otworzyłam swój zeszyt i zaczęłam przepisywać po mężczyźnie. 
- Ej! - szepnęłam do Livki - Muszę Ci trochę opowiedzieć o mojej nowej pracy - dodałam.
- Masz pracę? - pokiwałam twierdząco głową - To super! 
- No nie wiem... Mam mega głupiego szefa. Cały czas mnie poniża, myśli, że jak jestem młoda to, że nie jestem intelektualnie odpowiednia do tej pracy. O i jeszcze.. - znowu zaczęłam, lecz tym razem ktoś mi przerwał. 
- Panno Roberts! Nie przeszkadzam przypadkiem pani? - odezwał się nauczyciel. 
- Nie... Ja tylko.. - zaczęłam. 
- Ja tylko przyjdę teraz do tablicy - dokończył za mnie nauczyciel. Wstałam załamana i po chwili stanęłam przy tablicy. 
- A więc powiedz mi kto zwyciężył bitwę pod Wiedniem? - spytał mężczyzna. 
- No Ci... emm... yyy... - zaczęłam się plątać. 
- Tak jak myślałem, siadaj jedynka! - rzekł surowo.
- Ale proszę pana.. - zaczęłam. 
- Jutro możesz poprawić, siadaj i bądź cicho - powiedział. 
- Dziękuję! - uśmiechnęłam się i odeszłam na miejsce. Do końca lekcji byłam spokojna i nie odezwałam się ani słowem. Po lekcji historii opowiedziałam na spokojnie Olivii całą opowieść o mojej jakże cudownej pracy. Potem miałam jeszcze tylko matmę, polaka, geografię, w-f, angielski i dom! A raczej praca... 


Wstałem jak zwykle do pracy o 7:00. Zszedłem nie ogarnięty po schodach do kuchni. Poprawiłem sobie przy okazji włosy w lusterku. W kuchni była Rydel,mama i Riker. 
- Hej mamo! - podszedłem do kobiety i objąłem jednym ramieniem. 
- Hej Rossy - odpowiedziała - Głodny? 
- Nie zbyt.. - rzekłem i usiadłem na krześle. 
- Jak tam Rossy z poszukiwaniem swojej przyszłej narzeczonej? - odezwała się Rydel. Na jej słowa zaksztusiłem się śliną. 
- Co? Jaką narzeczoną?! - zdziwiłem się. 
- Już zapomniałeś? Za 2 tygodnie lecimy do babci, ostatnio jak u niej byliśmy nie najlepiej się czuła i mówiła Ci, że jeszcze przed śmiercią chciałaby zobaczyć twoją narzeczoną. Ty jej powiedziałeś, że na następny raz jak do niej przylecimy to przywieziesz ze sobą swoją narzeczoną - wyjaśniła Rydel. Otworzyłem buzie ze zdziwienia. 
- Ale ja nikogo nie mam... - odparłem cicho. 
- Rossy, wiesz, że babcia będzie bardzo zawiedziona, tym bardziej, że darzy Cię wielkim sentymentem - odpowiedziała mama. 
- Tak, tak wiem. Wiecie co może pójdę już do pracy - powiedziałem zamyślony i poszedłem się ubrać. Po około 10 minutach byłem na miejscu. Wszedłem do środka budynku. 
- Dzień Dobry Panie Lynch! - usłyszałem damski głos. 
- Eee.. Tak, tak dzień dobry! - odparłem i od razu zmierzyłem w stronę swojego gabinetu... 
*2 tygodnie później*
Siedziałem w swoim gabinecie i projektowałam nową trasę. Sytuacja z Leną wyglądała następująco: Codziennie się kłóciliśmy, o byle co tak naprawdę. Powoli nie wytrzymuję z tą dziewczyną psychicznie. Jutro jedziemy do babci, a dokładnie na Hawaje, bo właśnie tam ona mieszka. Może tam trochę ochłonę. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. 
- Proszę - fuknąłem. Do pomieszczenia weszła moja mama. Była zadowolona jak jeszcze nigdy.
- Zapomniałeś śniadania synuś! - odparła.
- Mamo, nie przesadzaj... Dałbym sobie radę - uśmiechnąłem się krzywo. 
- Jak człowiek jest głodny to nie myśli, a ty musisz mieć non stop głowę na karku - wyjaśniła. 
- No dobra, dobra. Rozumiem - powiedziałem bezradnie. Kobieta podeszła i usiadła wygodnie w fotelu naprzeciwko mnie. Położyła torebkę z śniadaniem na moim biurku i zaczęła mi się przypatrywać ze swoim uroczym uśmieszkiem. Nienawidziłem tego. 
- Jak tam masz już jakąś dziewczynę? Jutro wyjazd, a babcia już dzwoniła, że nie może się doczekać kiedy pozna twoją wybrankę - odparła z nadzieją. 
- Emm... Ja - zacząłem. Nagle do gabinetu weszła Lena. 
- Em.. Przepraszam, ale mam tutaj te druki - pokazała. Tajemniczo się do niej uśmiechnąłem. Dziewczyna zrobiła minę mega zdziwionej. 
- Lena! Lenka! Jak dobrze, że jesteś! - krzyknąłem. 
- Serio?! - spytała zdziwiona. 

Okey Ross właśnie powiedział mi, że dobrze mnie widzieć. Czy on się w głowę walnął? Nie mogę w to uwierzyć. 
- Serio?! - spytałam zdziwiona. 
- Tak! Tak oczywiście! - odparł promieniście - Usiądź tu obok mnie - poklepał krzesełko obok niego. Niepewnie podeszłam do niego i usiadłam. Patrzałam uważnie raz na niego, a raz na kobietę, która siedziała naprzeciwko nas. 
- Mamo to jest Lena, ona... - spojrzał mi w oczy i na chwilę zaniemówił - Ona pojedzie jutro z nami - dokończył. 
- Naprawdę?! - krzyknęła uradowana i spojrzała na mnie. 
- Naprawdę? - prychnęłam i spojrzałam na Rossa. 
- Zapomniałaś już? Hehe - zaśmiał się blondyn i objął mnie ramieniem - Wybacz mamo, ale mam jeszcze sporo pracy - dodał poważniej. 
- No tak, tak. Widzimy się jutro - spojrzała na mnie - Papa - dodała i wyszła.
- Do widzenia! - odparłam - Co to ma znaczyć?! - krzyknęłam po wyjściu kobiety. 
- Okey, Lena nie denerwuj się. Wszystko Ci wytłumaczę - powiedział spokojnie. 
- No to czekam - niecierpliwiłam się. 
- Moja babcia mieszka na Hawajach. Ostatnio byliśmy u niej na Boże Narodzenie, wtedy bardzo źle się czuła. Teraz zresztą wcale nie jest lepiej no, ale wracając... Obiecałem jej wtedy, że na następny raz jak przyjadę do niej przywiozę do niej moją narzeczoną. Babcia jest w nie najlepszym stanie zdrowotnym i nie zostało jej zbyt wiele. Powiedziała mi, że poznanie mojej narzeczonej pozwoli jej na spokojne i czyste odejście stąd. Tylko, że ja nie mogłem znaleźć nikogo, a raczej nie chciałem i mogłabyś..? - wyjaśniał. 
- Polecieć tam z Tobą?! - wybuchłam. 
- Proszę.. To będzie tylko takie...em..udawanie? - rzekł. 
- Nie ma takiej opcji - powiedziałam stanowczo.
- Tak? Albo polecisz tam ze mną, albo pożegnasz się z pracą.. - odparł z satysfakcją. Cholera.. Wie, że zależy mi na tej pracy.. 
- Ugh... Dobra! - prychnęłam. 
- Bądź tutaj jutro o 5:00 rano - uśmiechnął się chamsko. 
- A szkoła? Ja jeszcze chodzę do szkoły! - powiedziałam.
- Ja to załatwię.. - burknął. 
- Jak? - spytałam. 
- Żadnych pytań! Możesz już iść - wrócił do swojej pracy. Dał mi jasno do zrozumienia, że nie chce już mojej obecności  w jego gabinecie, więc po prostu wyszłam. 

**
Hej jest nowy rozdział <33
Supi dupi i w ogóle.. Smuci mnie jedna rzecz.. 
Czemu Was tak mało? :< 
Mega się staram i miło by mi było gdybyście zostawili po sobie komentarz <33
Zachęcam Was także do OBSERWOWANIA mojego BLOGA :** 
Do napisania! 

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 2

Byłam już przy moim nowym stanowisku razem z tą blondynką. Wszystko było tam tak strasznie poukładane. Rozglądałam się uważnie po swoim nowym biurku. Leżało tam kilka kartek, obok nich był pojemnik z długopisami. 
- A więc, jestem Lisa, mam 19 lat. Jak będziesz miała jakieś pytania to pytaj - uśmiechnęła  się blondynka. 
- Dzisiaj raczej nie, ale jutro będzie gorzej - zaśmiałam się. 
- To nie problem, to jest twoje stanowisko będziesz pracowała przy nim codziennie - powiedziała. Spojrzałam na biurko.
- A i jeszcze jedno, musisz sobie wybrać laptopa - dziewczyna podała mi katalog z wielkim wyborem sprzętu. Co prawda marka była tylko jedna- Apple, ale za to kolorów było mnóstwo do wyboru. Patrzałam uważnie na każdy laptop po kolei.
- Chyba wezmę ten - pokazałam Lisie srebrny komputer z kolorową klawiaturą. 
- Oki, jutro jak przyjdziesz  będzie tu na ciebie czekał - odparła - O której jutro zaczynasz? 
- O 14, bo od rana szkołę mam - zmizerniałam. 
- Ooo to będziemy się widzieć przez godzinę bo ja o 15 kończę. Ale dasz sobie radę - uśmiechnęła się. 
- Miejmy nadzieję - wywołałam sztuczny uśmiech. Nagle do naszego stanowiska pracy podszedł znienawidzony już przeze mnie blondyn. 
- Panno Palmer czy druk wnioskowy już gotowy? - spytał Lisę. 
- Tak jest w pokoju obok, zaraz panu przyniosę - odpowiedziała i zniknęła za rogiem. 
- O Pani sprzątaczka - powiedział z bezczelnym uśmiechem - Kłaniam się Pani bardzo nisko - dodał i ukłonił się przede mną. 
- Wal się Ross, dla twojej świadomości jestem sekretarką nie sprzątaczką - warknęłam. 
- Ej laleczko, nie przypomina mi się, że przeszliśmy na Ty. Dla ciebie jestem Pan Lynch. Rozumiesz? - syknął jadowicie, spojrzałam jedynie złowrogo na niego - Jak dla mnie twój poziom inteligencji dosięga tylko sprzątaczki - dodał pewny siebie. Złość kipiała ze mnie niczym lawa z wulkanu. Spojrzałam na stojący przede mną przezroczysty wazonik z kilkoma stokrotkami, chwyciłam go i bez wahania wylałam całą zawartość na jego białą koszulę. 
- Oh doprawdy Panie Lynch? - spytałam retorycznie. Zszokowany blondyn spojrzał najpierw na swoją przemoczoną koszulę, a potem na mnie. W tym momencie dołączyła do nas Lisa. 
- Już je mam, ale.. - urwała gdy zobaczyła swojego mokrego szefa. Przestraszona spojrzała na mnie. 
- Lisa ja już idę, do zobaczenia jutro - podeszłam do niej zadowolona jak jeszcze nigdy w życiu i przytuliłam znieruchomiałą blondyneczkę. Po czym  pewna siebie wyszłam, rzuciłam jeszcze krótkie spojrzenie na Rossa. Biedaczek przygryzł dolną wargę i z niedowierzaniem kręcił głową. 


Ta dziewczyna jest tutaj nie cały dzień a już jej nienawidzę. Jak ona to robi? Ma dar odpychania od siebie nowo poznanych ludzi. Popatrzałem jeszcze chwilę na swoją mokrą koszulę. Najgorsze w tym było to, że Lisa widziała mnie całego mokrego. 
- Ta... - zacząłem - Mamy może jakieś świeże koszule czy suszarkę? - spytałem.
- Nie? - odpowiedziała. Przyglądałem jej się jeszcze chwile, wyrwałem jej druk z rąk i poszedłem do swojego gabinetu. 
Godzina 14:00 wychodzę z tego pieprzonego więzienia. Po 5 minutach byłem w domu. Pierwsze co zrobiłem to poszedłem do swojego pokoju i wykręciłem numer do Anny.
** - Hallo? - usłyszałem głos w słuchawce.
- Cześć kotku! Masz ochotę na mnie? - powiedziałem uwodzicielskim głosem. 
- Na ciebie? Zawsze. Nie ma u mnie nikogo 
- Zaraz będę - uśmiechnąłem się i rozłączyłem. **
Schodziłem ze schodów i już zmierzałem w stronę drzwi frontowych. 
- Rossy nie zjesz obiadku? - usłyszałem troskliwy głosik mamy. Momentalnie obróciłem się na pięcie i wróciłem do kuchni. 
- Nie nie jestem głodny... - zacząłem łagodnie. W kuchni siedział Rocky, Rydel i Riker. 
- Ale zobacz jakie dzisiaj dobre jedzonko jest - ciągnęła dalej. 
- Nie, nie chce.. - odparłem. 
- Ale chociaż troszeczkę.. - brnęła dalej w tą czarną przestrzeń rozpaczy. 
- Mówię, że nie chce! - wydarłem się. Oszołomiona rodzicielka spojrzała na mnie, do jej oczu napłynęły łzy. Spojrzałem na nią z przestraszeniem, po czym spuściłem wzrok na moje rodzeństwo. Byli mego zdziwieni. Moja mama była bliska płaczu, nigdy na nią nie krzyczałem. 
- Mamusiu, ja nie chciałem. Przepraszam - podszedłem do niej i pocałowałem jej rękę. Ona i Rydel były w moim życiu najważniejszymi kobietami na tej planecie. Kochałem je jak jeszcze nigdy żadnej kobiety. Nie potrafię ustabilizować się w jednym stałym związku. Anna to tylko jedna z panienek na jedną noc, zresztą jak każda inna, z którą nawiązywałem dotychczasowy kontakt. 
- Nic się nie stało.. - powiedziała smutnie mama. 


Siedziałam już wygodnie w swoim cieplutkim łóżeczku. Ten dzień był bardzo.. dziwny? Tak, chyba tak go można ująć. Oglądałam głupie reklamy w telewizji. Strasznie się nudziłam, a gdy się nudziłam to tylko i wyłącznie Jimmy umiał mnie rozweselić. Napisałam do niego SMSa by po szkole do mnie przyszedł. Punkt 15:00 po moim domu rozlał się dzwonek, jednak byłam na tyle leniwa, że nie raczyłam iść otworzyć. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi mojego pokoju. 
- Proszę.. - mruknęłam. Do pokoju wszedł mój chłopak. Lekko się uśmiechnęłam, co on zauważył i odwzajemnił. 
- Jak się czujesz kochanie? - odezwał się. 
- Tak jak wyglądam - odpowiedziałam. 
- Uuu.. - syknął i zrobił minę zdezorientowanego - Z twoim tatą znowu nie dobrze? 
- Znowu się schlał.. - burknęłam i bardziej przykryłam się kołdrą. Chłopak podszedł i przytulił mnie - On już nas nie kocha, myśli tylko o piciu.. - dodałam. 
- Ja Cię kocham, nie zapominaj o tym - pocałował mnie u skroń. 
- Ja Ciebie też - wtuliłam się w jego tors. 


**
Hejka morelka! 
Jak tam wakacje mijają? :) 
Przychodzę do Was z 2 rozdziałem w którym Lenka dostał pracę! Ale dlaczego Ross musi być tak chamski?! A no takie życie. 
Podoba się? Wybaczcie ogólnie, że nie mam szablony, ale jakże kochany Dellyland nie chce przyjąć zamówienia. 3 razy zamawiałam i ciągle, że nie prawidłowo.. Super! 
WYBACZCIE! Buziaczki :* Do napisania! <3 




CZYTASZ= KOMENTUJESZ! 

KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ!

MOTYWUJESZ= ROZDZIAŁ JEST SZYBCIEJ! 

czwartek, 7 lipca 2016

Rozdział 1

Obudziłam się cała spocona. Jak ja nienawidzę być chora. Czuję się wtedy taka ograniczona. Mam wrażenie, że jedyne co mogę robić to leżeć i smarkać w chusteczkę. Przeglądałam właśnie jakieś dobre oferty pracy. Nie mogłam nic dobrego znaleźć. Pełno było bezsensownych   propozycji rozdawania ulotek, ale ja mam już 18 lat nie 14... Wzięłam łyka gorącej herbaty owocowej. Jest! W końcu inna praca niż te dziecinne dorobki.Potrzebują sekretarki w firmie, em... za trudna nazwa. Sięgnęłam po telefon i wykręciłam numer. 
- Tak słucham? - odezwał się głos w słuchawce. 
- Ja w sprawie ogłoszenia o pracę 
- A tak, tak, niech pani przyjdzie dzisiaj na 12:30 - odparła. Ja momentalnie spojrzałam na zegarek. Była 10:05. 
- A nie dałoby się przełożyć tego spotkania na jakiś inny dzień? Na przykład na jutro? - powiedziałam. 
- Dzisiaj jest ostateczny termin - odparła ze spokojem. Mam iść z gorączką na rozmowę o pracę? 
- Dobrze, będę dzisiaj - odpowiedziałam smętnie. 
- Do zobaczenia - rozłączyła się. Nie mam na nic siły. Jak ja tam sobie poradzę? Obym początkowo miała popołudniową zmianę, bo przecież jest maj, a to oznacza, że przede mną jeszcze 2 bardzo ciężkie miesiące. Ogólnie nazywam się Lena Roberts. Mam 18 lat. Jestem w 3 technikum, został mi jeszcze rok i skończę szkołę. Nie mogę się doczekać. Nie zamierzam iść za żadne studia, ponieważ uważam, ze to strata czasu. Ludzie w moim wieku powinni już pracować, a nie do 25 roku życia na uczelniach siedzieć i tak z tego pożytku nie ma. Jestem w technikum fotograficznym. Czyli prościej mówiąc jestem przyszłym fotografem. Lubię robić zdjęcia, jednak jeszcze bardziej lubię śpiewać i tańczy. Moja mama nie zgodziła się na to bym szła do szkoły muzycznej z dwóch powodów. Pierwszym jest taki, że nie mamy kasy, szkoła ta jest bardzo droga. Zawsze to ja zarabiam na swoje ubrania, kosmetyki itp. Jednak na szkołę nie byłabym w stanie zarobić gdyż takiej sumy nawet przez rok nie byłabym w stanie uzbierać. Mama sama ledwo wiąże koniec z końcem, a ona dodatkowo musi utrzymać moją młodszą siostrę i tatę, który wiecznie pije i leży po rowach. Nigdy nie byłam kochana miłością ojcowską. Gdy byłam mała zazdrościłam, że tatusiowie innych przywożą je do szkoły, kupują ładne różowe sukienki. Ja czegoś takiego nigdy nie miałam. Za to miałam dzień w dzień awanturę w domu a to, że nie ma pieniędzy, a to, że jestem obciążeniem dla nich...
Drugim powodem jest to, że mama wiecznie mi powtarzała, że po takiej szkole nic nie będę miała, więc rzuciłam swoje największe marzenie i ruszyłam drogą, która według mojej mamy będzie dla mnie odpowiednia. Mam kochającego chłopaka Jimmy'ego. Jestem z nim od 1,5 roku. Bardzo się kochamy. Moją najlepszą przyjaciółką jest Olivia, poznałyśmy się w szkole na pierwszym roku. Jest niczym moja siostra bliźniaczka. A jeśli chodzi o takie prawdziwe rodzeństwo to mam młodszą siostrę Abby, ma 8 lat i starszego brata Jake, który ma 21 lat.
Ubrałam się w dość luźne ciuszki, umalowałam się delikatnie i uczesałam. Zeszłam na dół do kuchni, była tam moja mama i mój brat. Abby była pewnie już w szkole, a ojciec na kanapie leżał i trzeźwiał.
- Mamo wychodzę - powiedziałam.
- Gdzie znowu?! Z gorączką? Oszalałaś - zakrztusiła się kawą.
- Mam dzisiaj rozmowę o pracę. To bardzo ważne mamo, to jedyna szansa - odparłam. 
-Oj Lenka, Lenka - odezwał się niepotrzebnie mój brat. Sparaliżowałam go wzrokiem. 
- Dam radę - burknęłam i lekko się uśmiechnęłam - Dobra lecę papa - dodałam i wyszłam. Po około 10 minutach byłam pod budynkiem. Pchnęłam niepewnie duże, szklane drzwi i weszłam do środka. Panowałam tam pełna dyscyplina, wszyscy albo w garniturach, albo w skromnych sukienkach. Moja dzisiejsza stylizacja kompletnie tu nie pasowała. Rozejrzałam się po pierwszym pomieszczeniu. Wszystko było tu takie ładne i nowe. Nawet zapach nawiązywał do takiej nowości. Nagle usłyszałam milutki głosik: 
- Dzień dobry! W czym mogę Pani pomóc? - spojrzałam na blondynkę stojącą przede mną. Nie była dość wysoka. Była może trochę starsza ode mnie. Może była niska, ale i tak wyższa ode mnie. Wszyscy są wyżsi ode mnie. Tak to jest jak urodziłaś się kurduplem... Taka prawda. 
- Ja przyszłam na rozmowę o pracę - rzekłam.
- Dobrze, a więc proszę za mną - odezwała się i ruszyła. Szłam za nią krok w krok. W końcu zatrzymałyśmy się pod pięknymi, dębowymi drzwiami. 
- Niech Pani chwilkę poczeka - powiedziała i zniknęła za drzwiami. Wróciła po 2 minutach -Proszę wejść - dodała. Niepewnym krokiem weszłam do gabinetu. Przede mną siedział facet około 40 lat, a obok niego chłopak, dość młody. Wydawało mi się, że był nie wiele starszy ode mnie. Patrzałam na nich ze strachem? Nie.. to było coś innego, coś trudnego do opisania. 
- Proszę może Pani usiąść - powiedział starszy. Podeszłam powoli do fotelu przy biurku - Nazywam się Anthony Lynch, to mój doradca Ross Lynch. Ma Pani może jakieś CV czy coś w tym stylu? - dodał po chwili. 
- Em.. tak, tak mam - poszperałam chwilę w torebce i wręczyłam mężczyźnie kilka kartek. Młodszy przysunął się do niego i razem zaczęli czytać moje CV. 
- Widzę, że jest Pani bardzo młoda - przemówił 40-latek - Ale chyba możemy Pani dać szanse - podrapał się po głowie.
- Co?! Przecież ona w ogóle nie ma wykształcenia, z jej doświadczeniem nadaje się tylko na posadę sprzątaczki. To jeszcze dziecko - wybuchnął młodszy. 
- Dorosły się odezwał - wtrąciłam. Starszy mężczyzna lekko się uśmiechnął, a ten drugi wejrzał jedynie groźnie na mnie. 
- Bardzo nam miło. Ma Pani tą pracę - starszy wyciągnął rękę, delikatnie ją uścisnęłam - Może Pani zacząć od jutro. Proszę się zjawić o 8:00
- To znaczy... - zaczęłam.
- Ona przecież nie skończyła szkoły! - powiedział zbulwersowany blondyn. 
- Ahh... - spoważniał mężczyzna - No dobrze 14 Pani pasuje? - potaknęłam radośnie głową - Niech Pani idzie zapoznać się z pańską koleżanką z biurka - odparł. Nacisnął czerwony guzik wmontowany w jego biurko. Po chwili do gabinetu weszła ta sama blondynka, która mnie tu przyprowadziła. 
- Lisa, to twoja partnerka. Jesteście razem na jednym stanowisku. Zapoznajcie się - odparł 40- latek. Wstałam z wygodnego fotelu. Nagle moje nogi zrobiły się jakby z waty, momentalnie z powrotem usiadłam. Poczułam, że moja twarz nabiera purpurowego koloru. Zrobiło mi się strasznie duszno. 
- Panno Roberts wszystko w porządku? - spytał mój szef. 
- E.. ta.. tak - spojrzałam na niego, ale nie widziałam go tak jak zawsze. Obraz zaczął mi się troić - Troszkę mi się duszno zrobiło - dodałam i zaczęłam sobie machać rękoma przed twarzą.
- Ross idź Pani po wodę - rozkazał. Ten posłusznie wykonał zadanie, już po  chwili stał przy mnie z kubeczkiem wody.
- Dziękuję - odparłam odbierając plastikowe naczynie. Wzięłam głęboki łyk krystalicznej wody. Starszy mężczyzna otworzył okno, przez co był przyjemny podmuch. Nabrałam sił i wszystko wróciło do normy.. 




**
Hejka. Jest i 1 rozdział, jejku początki dla mnie zawsze są trudne też tak macie? 
Chciałam Wam przypomnieć, że możecie zaobserwować bloga i jest już zakładka 
z bohaterami :) Serdecznie Was tam zapraszam. 
Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba?
Jeśli tak proszę uprzejmie o zostawienie komentarza :) Im będzie więcej komentarzy tym szybciej pojawi się 2 rozdział :* 


Czytasz= Komentujesz! 
Komentujesz= Motywujesz!
Motywujesz= Rozdział jest szybciej! 
<3333333333333333333333333333333333333333333333333333333


















Bohaterowie


Elsie Enchanted jako Lena Roberts
(lat 18)



Ross Lynch jako Ross Lynch 
(lat 20)


Dylan O'Brien jako Jimmy Green 
(lat 19)


Olivia Holt jako Lisa Palmer 
(lat 19)


Lizzy Greene jako Abby Roberts 
(lat 8)


Jake Paul jako Jake Roberts 
(lat 21)
































środa, 6 lipca 2016

Prolog ;")

Obudziłem się mega zryty. Za dużo wczoraj wypiłem, moja głowa... Miałem wrażenie, że zaraz wybuchnie. Przetarłem ostrożnie oczy i ujrzałem jeden wielki syf. Tak Lynch jesteś w swoim pokoju. Spojrzałem na godzinę, 7:44 chociaż raz po tak ostrym melanżu nie zaspałem. Dziękuje! Wyskoczyłem jak poparzony z łóżka, wszedłem do swojej łazienki. Ogarnąłem swoją higienę osobistą, po czym weszłem do garderoby i wybrałem jeden z wielu garniturów. Tym razem padło na klasyczny czarny. Do tego krawat w tym samym kolorze i biała koszula. Jako dodatek wybrałem złoty zegarek, który dostałem od siostry na urodziny. Zszedłem do kuchni i chwyciłem czerwone jabłko.
- Cześć! - krzyknąłem i wyszedłem. Wsiadłem do czarnego kabrioletu i odjechałem. Już po chwili byłem pod wielkim, szklanym budynkiem. Gdy znalazłem się w wewnątrz wieżowca, stanąłem jak wryty. Było w nim tak dużo ludzi jak jeszcze nigdy w życiu. Każdy do każdego coś mówił. Jednym słowem panował tam chaos!  
- Dzień Dobry Lisa! - odparłem i już chciałem odejść.
- Panie Lynch, mam do przekazania papiery, które musi Pan wypełnić - uśmiechnęła się sztucznie. Była bardzo atrakcyjną dziewczyną , ale ja nie interesowałem się nią o dziwo. To do mnie nie podobne, ale nad zwyczajniej nie podnieciła mnie. Dziewczyna podała mi stos papierów o wysokości około 5 cm. Na to, aż szczena mi opadła. 
- Na kiedy to? - wydusiłem. 
- Na dzisiaj, o 15:00 musi to być zrobione - powiedziała. 
- Ale dzisiaj pracuje do 12:00 - oburzyłem się.
- Szef kazał mi to tylko przekazać - rzekła niewinnie. Spojrzałem na nią, chwyciłem te pieprzone dokumenty i wszedłem do swojego gabinetu. Kipiała we mnie złość. Na moim biurku widniała karteczka ,,Zaprojektuj trasę dla Pana Smitha i dla Pana Taylor'a~ wujek.'' Nie no zajebiście, zapowiada się kolejny wspaniały dzień w tej zjebanej pracy. TAK TO WŁAŚNIE TWOJE JAKŻE SPIEPRZONE ŻYCIE ROSSIE LYNCHU! 

**
Hej kotełki <3 
Postanowiłam założyć nowego bloga o nowej historii. 
JEŚLI CI SIĘ SPODOBAŁO I BĘDZIESZ CZYTAŁ PLOSE  ZOSTAW KOMENTARZ :* 
Wybaczcie, ale nie mam jeszcze szablonu i ten blog  wygląda nudno i bez życia :/ Ale dopiero złożę zamówienie, bo muszę bohaterów wymyślić :") Mam nadzieję, że będzie ktoś to czytał :') 


CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
KOMENTUJESZ= MOTYWUJESZ! 
<333333333333333333333333333333333333333333333333333333333
Template by Elmo